Dracarys
Game Master
Dołączył: 21 Kwi 2012
Posty: 153
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:45, 01 Cze 2012 Temat postu: Winter Rose |
|
|
Może od razu zacznę od tego, że napisałam to głownie z nudów. Żeby się nie zastać. Historia, którą opisuję jest dość banalna i powszechnie znana, przynajmniej przez większość, ale w tym przypadku nie zależało mi zbytnio na ambicji. Jeśli ktoś jednak chciałby sprawdzić, jak ja wyobrażałam sobie tamte czasy, to zapraszam do czytania.
Oczywiście jak zwykle dołączam muzyczkę, przy której pisałam, bo dzięki temu opowieść zachowuje swój klimat, polecam puścić sobie przy czytaniu.
http://www.youtube.com/watch?v=pJ2JHpN_0dU&feature=g-vrec
<center> Dziedzic Tytułu
„- Aryo, dziecko. Jest w tobie jakaś dzikość. Wilcza krew, jak zwykł mawiać mój ojciec. Ona miała też to w sobie. Również podniosłaby miecz, gdyby ojciec jej na to pozwolił. Przypominasz mi ją czasem. Nawet wyglądasz jak ona.
- Ona była piękna - powiedziała Arya zaskoczona. Wszyscy tak mówili. Nikt jednak nigdy nie rzekł tak o Aryi.
- Tak - przyznał Eddard Stark. – Piękna i uparta.”
Gra o Tron</center>
Mężczyzna spiął czarnego, kudłatego konia i popędził w stronę starej, drewnianej bramy, którą z trudem otwierało dwóch pachołków, czemu towarzyszył nieprzyjemny dla ucha zgrzyt łańcuchów. Stojący obok dozorca wciąż poganiał ich okrzykami, gdyż goście zbliżali się już do murów zamku, jednak jeździec pozostawał spokojny. A przynajmniej do chwili, gdy nie ujrzał długiego korowodu, przekraczającego fosę. Od wielu tygodni przygotowywał się na ich przyjęcie, które stało się oczkiem w głowie całego dworu. Od Lordów po kuchcików, nie mówiono o niczym więcej.
Zmrużył powieki, próbując rozpoznać dwie postaci w grubych futrach, które puściły się galopem przed siebie, zostawiając w tyle resztę. Stał nie ruchomo, kiedy obie wjechały na dziedziniec i zeskoczyły z siodeł na ziemię, zdejmując kaptury. Jego oczom ukazało się dwóch młodzieńców, mniej więcej dwudziestoletnich. Tak podobnych do siebie, a za razem tak różnych. Równie żywotni, rozentuzjazmowani, rozczochrani po długiej jeździe i wycieńczeni, oczekiwali od niego jakiegoś znaku, czy powitania, jednak on milczał. Jak cały świat, gdy na końskiej grzywie zaczęły osadzać się pojedyncze płatki ostatniego tej zimy śniegu. Wstydził się swej bezradności, lecz minęło tyle lat... Nie miał pewności, na którego z nich czekał przez cały ten czas. Czyje imię matka wypowiada nocami.
-Ser? – spytał zniecierpliwiony panicz o gęstych, czarnych włosach i iskrzących się młodą werwą, niebieskich tęczówkach, zmiennych jak burzowe niebo i niespokojnych jak morze. To one dały mu odpowiedź, gdy wejrzał w oczy jego towarzysza. Szare jak lód, spokojne i ciche niczym zima.
-Bracie – szepnął, poczym zsunął się z wierzchowca i uściskał chłopca... a właściwie mężczyznę, którym się stał.
-Witaj w domu.
-Służba zasłała już komnaty waszym towarzyszom, wieczerza będzie gotowa za kilka godzin. Do tej pory powinniście się odświeżyć po podróży – mówił nieprzerwanie, by choć po części złagodzić chwilę niepewności, która się zdradził – Wypocznij dobrze, gdyż za trzy dni wyjeżdżamy do Harenhall, na turniej królewski. Będzie tam moja narzeczona, cudowna kobieta. Ty także ją pokochasz, zobaczysz. Czy Lord Arryn przybył tu z wami? – spojrzał na przybyłęgo, nie uzyskując odpowiedzi – Hej!
-Tak – mruknął młodzieniec, delikatnie gładząc dłonią grube, szare mury korytarza od których biło ciepło płynących przez nie gorących źródeł. Wydawał się być nieobecny, błądząc myślami po dalekich krainach i lądach.
Myliłem się pomyślał, oprowadzając go w milczeniu po kolejnych salach W ogóle się nie zmieniłeś. Od zawsze byłeś ideałem błędnego rycerza bez skazy. Cichą wodą, która zrywa brzegi. Jednak kiedyś postawa ta cię zgubi, braciszku.
-Gdzie reszta? – spytał niespodziewanie, spoglądając za okno, na którym przysiadł czarny kruk, witając go donośnym: quork! Mężczyzna wzruszył ramionami.
-Gdy ostatnio widziałem Bena, ostrzył swój scyzoryk, który niedawno dostał od ojca. Już wystarczająco długo bawił się drewnianą bronią.
-Więc to wielki dzień- powiedział, uśmiechając się – Dla nas wszystkich. Może tobie także się poszczęści i dostaniesz własny?
-Nie rozumiem, o co ci... – mruknął, nieświadomie sięgając ręką do zawieszonej u pasa pochwy, która okazała się być zupełnie pusta.
-Psia mać... - zaśmiał się wbrew sobie – To ci cholera narwana. Jeszcze mi za to kiedyś zapłaci.
-Czemu by nie teraz? Chciałbym się pomodlić.
-Jak sobie życzysz.
Każdą mijaną komnatę młodzieniec zdawał się pochłaniać wzrokiem, przywołując w pamięci najdrobniejsze związane z nią szczegóły, takie jak pęknięta płyta paleniska, czy baldachim z wilczej skóry. Ze wszystkim wiązała się cała masa wspomnień z ich wspólnie spędzonych lat, kiedy to razem włazili na głowę maesterowi, słuchali opowieści starej niani i ćwiczyli szermierkę na placu pod czujnym okiem ser Rodrika. Nie było już powrotu do tamtych czasów, lecz, jak zwykł powtarzać ich ojciec, te mury pamiętały. Pamiętały śmiech i łzy, miłość i gniew, mężczyzn i kobiety, przemierzających ich sale. One nigdy nie zapominają. Tego co było i tego, co będzie. Jednak jak na złość milczą, zachowując sekrety starego zamczyska tylko i wyłącznie dla siebie.
Gdy przeszli przez bramę do Bożego Gaju, na podłożu zdążyła się już zebrać niewielka warstwa śniegu, który sypał nieprzerwanie. W zadumie ruszyli w głąb lasu, ku rozłożystemu, białemu Drzewu o czerwonych liściach. Znajdując się tuż pod spodem gorące jeziorko po zetknięciu z zimnym powietrzem parowało, topiąc okoliczne zaspy. Młodzieniec jak w transie podszedł do grubego pnia i położył dłoń na pąsowej, wyrzeźbionej w niej twarzy, która obserwowała go bacznie martwymi oczami. Klęknął i spuścił głowę, wsłuchując się w szmer liści, przypominający cichy szept, zakłócany przez metaliczny świst oręża i zmęczone westchnienia. Kiedy spojrzał w kierunku, z jakiego dochodził hałas i dostrzegł ją: w męskim stroju i rozpuszczonych, wilgotnych włosach, balansującą na jednym z kamieni przy stawie. Każdy jej ruch zdawał się być tańcem, a ciężki, ozdobny miecz brata zaledwie igiełką na hafcie. Podszedł bliżej, przyglądając się z niedowierzaniem. Zapamiętał ją jako kościstą, roześmianą dziewczynkę o pociągłej twarzy i wiecznie zdartych kolanach. Nigdy nie grzeszyła urodą, kompletnie różniąc się w tym względzie od matki, która przez tyle lat z miernym skutkiem starała się wychować ją na szlachetną damę, a teraz... widniała przed nim pełna gracji i wdzięku królowa śniegu, walecznie broniąca swej dziedziny przed niewidzialnym wrogiem. Dumna wilczyca.
-Ekhem – mruknął straszy mężczyzna, wytrącając zaskoczoną dziewczynę z rytmu – Zechciałabyś oddać mi moją własność?
Ona jednak nie zwróciła uwagi na mówiącego, wpatrując się w jego towarzysza wielkimi, szarymi oczami, w których szalały żywe ogniki. Po chwili zanosiła się radosnym śmiechem i rozbiegiem rzuciła mu się na szyje.
-Ned! –krzyczała - O bogowie... To ty!
Brandon Stark cofnął się kilka kroków, robiąc miejsce witającemu się po latach rodzeństwu, poczym odwrócił wzrok. Miał do siebie żal. Ona rozpoznała go od razu, podczas gdy on...
-Widziałaś gdzieś może moją małą, zadziorną siostrzyczkę, milady? – spytał z uśmiechem młodzieniec, odwzajemniając uścisk – Szukam jej już od godziny.
Dziewczyna zachichotała i wtuliła twarz w jego szyję.
-Czekałam na ciebie. Każdego dnia. Wiedziałam, że ty mi pomożesz, że nie pozwolisz...
-Eddard?
Oboje natychmiast odwrócili się w stronę, z której dochodził głos.
-Wróciłeś – stary Lord odziany w wilcze futro uśmiechnął się łagodnie w geście powitania, choć bez cienia czułości. Szron powoli osadzał się na jego szpakowatej brodzie, przywodząc na myśl jeden z twardych, kamiennych pomników dawnych królów północy, stojących w krypcie pod dziedzińcem. Kiedy jednak jego wzrok spoczął na córce oraz trzymanym w jej dłoni orężu, nawet ten niewielki gest ojcowskiej miłości zniknął z jego surowej twarzy, a oczy przybrały lodowaty wyraz. Dziewczyna zesztywniała i mocniej zacisnęła dłoń na dłoni Neda, a cały ogień, który jeszcze przed chwilą w niej płonął, zgasł jak zdmuchnięta świeczka. Chłopak przysunął się bliżej siostry, starając się choć w ten sposób dodać jej otuchy, lecz Brandon widział w jego źrenicach bezradność wobec kary, jaką wymierzy jej rodziciel. Teraz milczał jednak, nie chcąc psuć odświętnej atmosfery, równocześnie skazując nieszczęśnicę na godziny bolesnej niepewności. Wiedział, że Lord Winterfel nie miał litości dla nieposłuszeństwa, zwłaszcza w stosunku do własnych potomków.
-Jeszcze dziś wieczór urządzimy ucztę, z okazji waszego przyjazdu, powinniście się przygotować. Brandonie, Eddardzie, zaprowadźcie Lorda Arryna i Baratheona do ich komnat. Chcę pomówić z córką na osobności...
Post został pochwalony 0 razy
|
|